Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mienia. Ewa musiaia jej w końcu nakazać milczenie i wysiać z pokoju.
— Już prawie nie boli! — zapewniła Ewa, tuląc z lubością bose stopy do chłodnych, suchych dłoni Krystjana.
Służąca przyniosła miednicę z wodą i dwa kawałki płótna na okłady.
Krystjan podziwiał bose stopki, owe przecudne narzędzia, podobne rękom wielkiego malarza, czy barkom ptaka o lotach podniebnych i dalekich. Radował oczy kształtem, wyrazistością muskulatury, nieskazitelną linją sklepienia, różowymi palcami i przejrzystymi paznokciami. Jednocześnie zbudził się jego wnętrzny zmysł obserwacyjny i posłyszał głos: Klęczysz oto Krystjanie? — Tak, klęczę! — odparł w duchu, nie bez pewnej trwogi. — Czemużbym nie miał klęczeć? — Dostrzegł w oczach Ewy błysk rozochocenia i to go zmieszało bardziej jeszcze.
Powiedziała:
— Dłonie twoje to dobrzy lekarze, a najcudniejsze jest, że klęczysz przedemną, drogi mój.
Zapadł zmierzch. Poprzez drżące zlekka firanki błyszczała gwiazda wieczorna.
— Czemuż ci dziwno, że klęczę? — spytał niepewnym głosem.
— Lubię to! — odrzekła, a rozluźnione włosy spadły jej na ramiona. — Lubię to! — powtórzyła, kładąc mu dłonie na głowie tak, że ją opuścił niżej. — Lubię to!
— Klęczysz, Krystjanie! — usłyszał znowu z głębi duszy. I w tej chwili ujrzał dzbanek z odłamanem uchem, krzywe okno z pasmem śniegu w szparze, luźny trzewik ze skorupą błota na podeszwie, zwisający z belki postronek i lampę naftową ze szkiełkiem okry-