Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

richmandzkim. Rembrandt w Hadze i uroczysty obchód w Anlwerpji.
— Czy cię to nie nuży? — spytał pewnego dnia Krystjan z nieokreślonym uśmiechem, czyniącym wrażenie fałszu.
— Świat jest wielki, a krótka młodość! — odparła. — Piękno kłoni się do mnie, dla mnie istnieje, a bezemnie umrze. Od biedy posiadam Ignifera, głodu niczem zaspokoić nie mogę. Oświetla mg ziemię i ułatwia każdą drogę. Widzisz teraz coś uczynił, kochanku mój.
— Strzeż się Ignifera! — rzekł Krystjan, z tymsamym pozornie chytrym uśmiechem.
— Jest tu Fjedor Szilagin! — powiedziała, a powieki jej opadły ciężko.
— Tylu tu ludzi, — odrzekł — większej części nie znam wcale.
— Nie spostrzegasz żadnego, ale wszyscy cię widza! — zauważyła Ewa. — Wszyscy się dziwują, pytając: Kimże jest ten młodzieniec smukły, wykwintny, o śnieżnych zębach i błękitnych oczach? Wszakże słyszysz szepty? Jestem z tego dumna.
— Cóż oni o mnie wiedzą? Zostaw ich w spokoju.
— Kobiety bledną na twój widok. Wczoraj widziałam na promenadzie młodą kwieciarkę, Flamandkę. Spojrzała na ciebie, a potem zaczęła śpiewać. Czyś nie słyszał?
— Nie. Cóż to była za pieśń?
Ewa przysłoniła oczy dłonią i jęła śpiewać zcicha, z wyrazem napoły bolesnym, napoły swawolnym:

Ou sont nos amoureuses?
Elles sont au tombeau,
Dans un séjour plus beau,
Elles sont hereuses.