Strona:PL Washington Irving - Powieść o księciu Ahmedzie al Kamel albo o pielgrzymie miłości.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cza tak jest spokojny jak o osadę własnej głowy na karku, i z zawiędłym uśmiechem odrzekł królewskiej mości:
— Azaż ja, co nauczam wszelakiej mądrości, wyglądam jak mistrz uczuć płochych i skrzydlatych?
Pod strażą czujnego filozofa wzrastał królewicz w samotni pałacu i ogrodów. Do usługi miał czarnych niewolników.
Z nie małym żalem Eben Boabda mądrość egipska nie kiełkowała jakoś w bujnej głowie królewicza, nie mniej sucha filozofja nie sprawiała na nim wrażenia. Wielkiej uległości książęcego charakteru towarzyszyło wymowne ziewanie, nad którem jednak panować usiłował i jako młodzian dwudziestoletni począł już słynąć za istny cud mądrości we wszelkich przedmiotach, prócz w jednym — serca dotyczącym.
W tymże czasie jednak zmieniła się jego natura. Samotnie począł błądzić po ogrodach i godziny zadumy spędzać na marmurowych krawędziach szumiących studni, w których płaczące wierzby kąpały długie warkocze.
Z nauk które posiadał, najlepiej rozwinął muzykę, a skłonność zdrożna do poezji widocznie górę brać zaczynała.
Eben Boabden struchlał i usiłował algebrą zniweczyć te bezecne mrzonki, królewicz jednak tym razem dobitny wstręt przeciw temu okazał.
— Daj mi jaką naukę — rzekł, któraby mi więcej do serca przemówiła.
— Biada! — pomyślał wyschły mędrzec — ma się pod koniec filozofji! Królewicz odkrył że ma serce.
Tysiącem oczu strzedz począł książęcia i przekonał się, że uczucie się w nim budzi a tylko łaknie jakiego przedmiotu.
Królewicz błądził jak szalony w ogrodach Generalifu w zamęcie uczuć, z których nie umiał sobie zdać sprawy. Czasami śnił rzeczy dziwne, to chwytał swoją lutnię i z niej dobywał urocze tony, czasami i ta mu nie wystarczała i pieśń kończył łzami.
Uczucie to wzmagając się gwałtownie, poczęło się zwracać z razu do niektórych ulubionych kwiatów, potem do drzew piękniejszych, w których korę wpisywał swe imię, gałęzie obwieszał kwiatami i na cześć ich śpiewał.
Mądry Eben Boabden truchlał ze strachu, widząc go na tej pochyłości, z której jedno nic mogło go strącić w przepaście jego mądrości niedostępne. Mądra jego głowa poradziła mu zamknąć księcia w jednej z baszt Generalifu, pełnej wspaniałych przybytków, pysznych widoków, lecz ogołoconej z tych wdzięków natury, za którymi przebudzone serce młodzieńca tak tęskniło.
Nieszczęśliwy Boabden nie mogąc dać rady algebrą, wpadł na pomysł nauczenia książęcia nowej jednej sztuki, którą posiadał w skarbcu swej wiedzy. Postanowił nieszczęsny nauczyć go języka ptaków, tak, by rozumiał o czem mówią między sobą i sam z nimi mógł rozmawiać. Oczy młodziana zaiskrzyły się na samą wzmiankę o tej nauce, do której tak się był zapalił, że niebawem wyprzedził w niej swego mistrza.
Wieża Generalifu przestała być głuchą samotnią, Ahmed miał nowych towarzyszy, z którymi mógł obcować.