Strona:PL Washington Irving - Powieść o księciu Ahmedzie al Kamel albo o pielgrzymie miłości.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żę! My sowy mamy nasze uczone kluby, które schodząc się od czasu do czasu, zdają sobie sprawy z spostrzeżeń archeologicznych. Są tam klejnoty i perły najróżniejsze, sadzone w złotych naczyniach rżniętych misternie i gromadnie zebranych. Między niemi jest skrzyneczka z sandału oprawna i zamknięta stalową oprawą wschodniej roboty, o mistycznych napisach, znanych tylko wielkim uczonym. Pochodzi ona z czasów gockich Rodryga. Ta skrzynka była przedmiotem długich naszych dociekań. Na ostatniej sesji siedziała na jej wieku prastara sowa, rodem z Egiptu, i oznajmiła nam, że w niej jest stary kobierczyk, który leżał zwykle na tronie mądrego Salomona, zapewne przeniesiony przez którego z żydów, którzy po upadku Jerozolimy uszli do Toledo.
— Słyszałem od Eben Boabdena — mówił zamyślony książę — że z upadkiem Jerozolimy uniesiono ztamtąd wielki talizman, o którym odtąd nie wiedziano, gdzie przepadł. Jeżeli posiądę skarb ten — moja wygrana!
Nazajutrz przebrał się za Araba puszcz egipskich. Z laską podróżną i piszczałką pastuszą udał się do Toledo i oznajmił, że gotów sztuką swoją uzdrowić księżniczkę.
O mało od straży po grzbiecie nie dostał.
— Co tu biedny Arab poradzi? — wołali — gdzie tylu mędrców daremnie w głowę zachodzi.
Na to nadszedł przypadkiem król i kazał mu się przed sobą stawić
— Potężny królu — rzekł Achmed — oto masz przed sobą Beduina, który główną część swego życia w puszczach przepędził. Wiesz, że puszcze pełne są duchów, które straszą pasterzy i płoszą cierpliwe wielbłądy. Przeciwko tym potwornym zjawiskom mamy fujarki, których muzyka odpędza je od naszych trzód i opętanych od nich uzdrawia. Posiadam talent tej muzyki; jeżeli najmniej zaszkodzi królewnie, weź głowę muzykanta w zakład.
Rozumny król słyszał o tem kiedyś coś, wziął go więc z sobą w najlepszej wierze do niedostępnej baszty królewnej. Okna jej dawały widok na okolice Toledo, ale były zasłonięte, bo królewna w ciężkiej niemocy leżała bez nadziei życia.
Achmed przegrał kilka dzikich pieśni beduińskich, ale królewna nie dała znaku wzruszenia, a doktorzy z uśmiechem tylko kiwali głowami. Wtedy zanucił tę romansę, którą w liście wyraził jej swoje uczucia. Księżniczka poznała te same słowa. Promień radości rozjaśnił jej serce. Podniosła głowę słuchając; potok łez ulżył ciężaru tęsknoty, pierś wzniosła się westchnieniem w rozterce uczuć. Nie śmiała prosić o poznanie śpiewaka, król to odgadł i wprowadził Achmeda. Roztropni byli oboje, tylko spojrzeniami mówili, ale spojrzenia wymowniejsze od słów bywają.
Tryumf muzyki nigdy nie był zupełniejszym. Rumieniec wrócił na jej lica, wpółradośny uśmiech na usta i światłość życia poczęła znów zapełniać źrenice.
Doktorowie zgłupieli.
— O cudowny młodzieńcze! — zawołał król — mianuję cię pierwszym lekarzem mego dworu z tytułem przybocznego lekarza królewnej. W nagrodę otrzymasz najcenniejszy klejnot mego skarbca.
— O, królu panie! — zawołał Beduin — nie mają u mnie wartości perły ani kamienie! Da