Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uśmiech dolnéj części twarzy łagodził. Potém zaś starał się pojednać wspomnieniem podarunku, który mu towarzysz przyobiecał.
— Za moich czasów — zaczęła znowu babunia — wstydziłby się człowiek wracać z gór, nie mając kozła wiszącego w poprzecz na koniu, tak jak ludzie jadący na targ, z cielętami na przedaż.
— Bodajby i nam co zostawili babuniu, — odpowiedział Halbert, — całą okolicę ogołocili twoi dawni przyjaciele.
— Widzisz Halbercie, — rzekła starsza siostra spoglądając na Ernseliffa, — że inni ludzie umieją jednak wytropić zwierzynę, choć ty nie potrafisz.
— No, no dziewczyny, fortuna nie jest stałą; na drugi raz jemu tak pójdzie jak mnie, a kółko szczęścia do mnie się zwróci. Dyabelna to rzecz, przez dzień cały samemu po stepach się tułać, a do tego powróciwszy do domu doznać jeżeli nie strachu, to zawsze przykrości, a nakoniec kłócić się z prostemi dziewczynami, które od rana do późnego wieczora nic nie robią, tylko drewna przewracają, nitkę wiją i ścierką tu i owdzie po stole szastają.
— Upiory! — wykrzyknęły wszystkie kobiety niezmiernie zlęknione, — mów przecież, — ciekawość bowiem ich do podobnych rzeczy była aż nadto wielką, aby się w téj chwili nie miała obudzić.
— Przestrachu wprawdziem nie doznał, ale przykrości powiedziałem tylko, będąc zabłąkanym, do takiéj istoty. A kto jeszcze wie, czy to był upiór! Ernselifie, przecieś go tak dobrze jak ja widział.
Teraz przystąpił do opowiedzenia bez przesady, lecz we własnym sposobie, spotkania z tajemniczą istotą w kamiennéj puszczy, i na tém skończył, że to tylko mógł być