Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A widząc, że Sewerka jest naprawdę pełna strachu, wzięła ją za rękę.
— Tu niema nijakich wilków, niechże się panienka nie boi.
I schylając się po drodze, gdy napotkała grzyby, prowadziła drżącą Sewerkę, która ciągle oglądała się niespokojnie.
— O, widzi panienka — mówiła — tu idzie dróżka do młyna, dalej będzie krzyż pod wielkim dębem, potem zaraz na lewo siągi zrąbane na zimę a trochę dalej na prawo polanka.
— Myśmy koło siągów ani krzyża nie jechały.
— Bo dojechaliśmy do polanki ze strony zagajnika.
I tak jak mówiła, doprowadziła Sewerkę do miejsca, gdzie została pani Sławska. Jak tylko Sewerka ją zobaczyła, zaczęła biedz z całych sił.
— Mamo! mamo! — wołała — otóż jestem. Czy nie bałaś się o mnie?
— Nic a nic — odparła, śmiejąc się matka — wiedziałam przecież, że ci się nic stać nie może. Jagusia zna lasek, więc z nią zbłądzić nie mogłaś. Zresztą choćbyście i zbłądziły, odszukanoby was z łatwością. O, jak macie dużo rydzów? Poczekaj, upieczemy je zaraz.
Przez czas kiedy dziewczynki były w lesie, pani Sławska kazała Wojciechowi zebrać suchych gałęzi i zapalić ogień, z którego rozsypywały się już żarzące węgle. Jagusia na te węgle kładła rydze.
— Gdyby tu była sól — wyrzekła.