Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koczującego życia. Przebiegał on na przemian kipiące warem zwrotnikowe strefy, i ponure biegunowe kraje. Niepokój wewnętrzny, smutek nieuśpiony niczem, zdawał się gnać go jak wiecznego tułacza z miasta do miasta, i z kraju do kraju. Ni dziewicze lasy Nowego Świata, ni południowa Europa zdobna cudnym klimatem i cudami cywilizacji, ni wyspy rozkoszne rozsiane po oceanie Australskim, nie zdołały zatrzymać go czarem swoim w tej wędrówce bez celu ni kresu. Ogromny majątek pozwalał mu zadość uczynić wszystkim fantazjom czy potrzebom znękanego ducha; bo odkąd go zapamiętam, był poważnym i smutnym bardzo, a czoło jego surowe rozjaśniało się dla mnie tylko jednego. Jam był całą miłością jego, jedynym uśmiechem życia.
Chociaż sierota, byłem szczęśliwym; czułem się troskliwie, rozumnie, niewypowiedzianie kochanym. A czyż dziecku więcej potrzeba? Wzrastałem wśród różnych krajów, scen, klimatów, zawsze pod tą opieką która przewidzieć umiała potrzeby i prawie chęci moje; rozwijałem się pod jej wpływem, umysł mój był szybki i jętny.
O matce niemówiono mi nigdy. Raz tylko z nieoględnością dziecka rzuciłem ojcu znienacka pytanie, gdzie była matka moja, i pamiętam dotąd tę chwilę i wywołane wrażenie. Ojciec mój zadrżał cały, i zakrył twarz rękami; czas jakiś zdawał się