Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieckiem tylko mającem słabość zapomnienia, lub człowiekiem dość silnym, by zwalczyć samego siebie i wyjść zwycięzko z próby cierpienia? To pytanie zadawał sobie, a jedyną odpowiedzią było mu przyśpieszone bicie krwi, która szalonem tętnem rozrywała mu piersi i rozsadzała skronie.
Cała przeszłość upiorna zmartwychwstawała w nim i gryzła mu serce. Kalejdoskop wspomnień przesuwał się w myśli jego. Pasował się z niemi długo, aż w końcu obok dawno zamierzchłych postaci poczęła mglić się obecna chwila, i jasna twarz niewieścia. Aż na tle brudnych żądz i ludzi których stał się ofiarą, wypłynęła czysta postać dziewczyny i rozświeciła chmurny widnokrąg pamiątek. I fale wzburzonych uczuć uspokoiły się zwolna. Czegoż mógł żałować, na co się uskarżać, gdy czuł że jedno nieskalane serce biło jednakiem tętnem z sercem jego? czyż mógł się nazwać teraz samotnym i wydziedziczonym na świecie?
Powoli za myślą i kroki jego skierowały się ku Staremu-Miastu. Nie było późno jeszcze, bo wszedłszy na dziedziniec kamienicy na Śto-Jańskiej ulicy, zobaczył oświecone okno na poddaszu, i Cecylję stojącą na swym balkoniku. Dziewczyna pochylona była naprzód, jak gdyby czekała kogoś, a postać jej wdzięczna rysowała się wyraźnie na jasnem tle okna. Nie myślała ukrywać oczekiwania swego,