Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mansów, i fałszywych deklamacij ojca. I uwieść się dała pierwszemu lepszemu co stanął na jej drodze, tem łatwiej że olśnił ją bogactwem, wykwintem i nazwiskiem swojem, że znała go od dziecka i przywykła uważać go za wyższą istotę. A teraz opuszczona wyglądała go daremnie.
Długo płakała jeszcze. Małgorzata pocieszała ją po swojemu, a za każdym szelestem, za każdym zbliżającym się krokiem, obie kobiety podnosiły głowy i słuchały z za łez i szeptów.
— Panienko — mówiła służąca — na miłość boską, niechże panienka tak nie płacze! Pan powróci i spyta o przyczynę; cóż my mu powiemy?
Na wspomnienie ojca łzy Andzi płynęły z nową gwałtownością; lękała go się jak dziecko nieposłuszne obawia się kary. Żadne inne poczucie moralne nie powstało w niej dotąd.
A tymczasem człowiek który wzbudzał taką trwogę, przechodził jedną z ulic łączących Marszałkowską z Nowym Światem, gdy niespodzianie, mijając sklep oświetlony, spotkał się oko w oko z Kiljanem. Znał go, bo na widok otwartego czoła i pogodnego spojrzenia młodego człowieka zmięszał się, i jakby unikając go, w bok się rzucił. Może zdziwiony był prostem ubraniem jego, może sam nie dowierzał sobie; bo spoglądał na niego z boku z nieufnością i trwogą prawie.