Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

istocie, stworzonej zda się do samych rozkoszy życia, a która tak łatwo pojmowała wszystkie twarde prawdy jego.
— A więc daj Boże — odparł z pewnym odcieniem smutku w głosie — byś nie zapotrzebowała mnie pani nigdy.
— Chcesz pan więc bym dzieliła z tobą same złe chwile, — zawołała Cecylja, z wyrzutem mimowolnym.
I zatrzymała się nagle. Te słowa wybiegły z jej ust zanim obrachować potrafiła ich znaczenie, a płomienny rumieniec który oblał jej czoło, powiększył jeszcze jej pomieszanie. Stała naprzeciw niego różowa jak zorza, ufna, szlachetna i jak dziecko wydając wejrzeniem i słowem najskrytsze uczucia.
Ale Kiljan nie korzystał z tego i odparł z prostotą.
— Wezwij mnie pani w złej lub dobrej chwili, a przybędę zaraz.
Ścisnął jej maleńką rączkę, i oddalił się unosząc może z sobą niczem nie zatarty jej obraz.
Cecylja stała jeszcze minutę w miejscu gdzie ją zostawił, jakby zasłuchana w szeleście jego kroków ginących w oddaleniu, lub w bicie własnego serca. Potem podniosła głowę, i z zapałem zabrała się do pracy. Godziny mijały, a ona zapominała o nich; myśl jej i ręka zarówno zajęte były. Jednak praca