Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przepisów Kiljana myślała o jutrze bez trwogi. On był poważnym jak zwykle; żart jego i uśmiech nawet miały tę bolesną pogodę, do której dochodzi się tylko przez zawody, próby i cierpienia znoszone z niezachwianem męztwem. Oczy jego chodziły za nią z jakimś wyrazem miękkim i przyjaznym, mgliły się słodyczą zapomnianą oddawna. Czy tylko uczucie spełnionego obowiązku wywołało na twarz jego ten wyraz? któż to mógł odgadnąć? On sam w tej chwili nie badał wrażeń swoich; ale błogo mu było gdy kobieca ręka przygotowywała mu napój, gdy twarz jej piękna i przyjazna rozweselała mieszkanie samą obecnością swoją, gdy wzrok jej zwracał się na niego promienny ufnością, i uśmiech wykwitał na usta.
Rozmawiali o tem jutrze tak groźnem dla biednych, o sposobach wywalczenia go dla osamotnionej kobiety — gdy ciężkie kroki dały się słyszeć na wschodach, i Franciszek zastawszy drzwi niezamknięte, wszedł do izdebki. Ale na widok Kiljana siedzącego naprzeciw Cecylji zmięszał się i chciał odejść; młody człowiek zauważył to odrazu.
— Co to powiecie Franciszku? — zapytał patrząc mu w oczy.
— Ej nic panie — mówił stróż widocznie zakłopotany tem niespodzianem spotkaniem; przyszedłem bo... bo...
Kiljan wstał od stołu i zbliżył się do niego.