Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I mimowolnie współczucie jego zmieniło się w inne uczucie. Ręka którą podawał jej wodę, drżała; słowa któremi przemawiał, byłyto zwykłe słowa pociechy, ale dźwięk głosu nadawał im głębsze znaczenie i moc przekonywającą. Cecylja zwolna odzyskała panowanie nad sobą, podniosła głowę, otarła łzy i spojrzała dokoła z pewną trwogą.
— Nie lękaj się pani — wyrzekł Kiljan, który zrozumiał znaczenie tego spojrzenia — niema go już tutaj, nie powróci więcej.
— O nie znasz go pan — odparła dziewczyna.
Dziwny, tajemniczy półuśmiech przebiegł po ustach Kiljana.
— Nie znasz go pan — powtórzyła; wola jego niezłomna, kaprys nieubłagany, zemsta niemiłosierna. Powiedział że powróci i dotrzyma słowa.
— Nie pani! przysięgam ci, że noga jego nie przestąpi więcej tego progu.
Taka była stanowczość w tych słowach, że Cecylja mimowolnie zmierzyła okiem człowieka, który dawał jej to zapewnienie. Cóż on za władzę posiadał nad hrabią Wilhelmem Horeckim? dla czego tamten na pierwsze słowo jego opuścił to poddasze? dla czego sam widok jego potrafił zniweczyć bezczelną spokojność, z jaką znosił jej wyrzuty i wzgardę? Na to spojrzenie pełne zapytań, Kiljan odpowiedział tylko smutnym, właściwym sobie uśmiechem; ale w tym uśmiechu, w obejściu się jego,