Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzebuje ich się domyślać. Rozumiesz mnie doktorze?
— Niestety! — odpowiedział niby dobrodusznie stary eskulap — ani ja, ani nawet ty hrabio nie tworzymy opinji świata, i nie potrafimy wstrzymać domysłów jego, skoro się raz rozciekawi.
— Szczegóły choroby mojej córki powinny zostać pomiędzy nami — wyrzekł Horecki po krótkiem wahaniu się, widząc że innymi sposobem nie potrafi się porozumieć z upartym przeciwnikiem.
— Skoro takie jest życzenie hrabiego, zastosuję się do niego najzupełniej, nie badając powodów nawet, lubo doktór a spowiednik to wszystko jedno.
I żegnając Horeckiego zranionego niby strzałą Parta, temi ostatniemi słowy, stary lekarz oddalił się uszczęśliwiony w duchu, i z przekonaniem, iż dał dość dowodów zuchwałemu bogaczowi swej moralnej niepodległości, napomykając coś o domysłach świata. Trzeba też przyznać, że w tem wszystkiem zajmował się daleko więcej samym sobą niż Kiljanem; więcej swoją własną godnością niż domniemaną krzywdą, która była pozorem tej lekkiej utarczki słów. Miljony hrabiego Feliksa ciążyły nad jego synowcem, niby mogiła zapomnienia. Doktór nie miał żadnej ochoty na serjo ujmować się za nim, bo przecież każdy o sobie myśleć powinien, każdy sam siebie bronić. Tej wygodnej maksymy trzymał się nietylko nasz eskulap; trzyma się jej świat