— I cóżto powiesz Ciarkowski?
Zagadniony nie odpowiedział nic zrazu, tylko wyprostował się zwolna, jakby chcąc pozbyć się uniżonych nawyknień, i zbliżył się do biórka.
Hrabia Feliks niecierpliwie poruszył się w fotelu, ale nie rzekł nic, i czekał zdumiony tem przestąpieniem praw uszanowania, jakich może jawnie wymagać nie mógł od Ciarkowskiego, ale które przywykł odbierać.
Kamerdyner szedł prosto ku niemu — i o zgrozo! zatrzymał się tuż przy nim, i śmiał szukać wejrzenia hrabiego. Aż źrenice ich obu, fałszywe, podstępne, zbiegły się na chwilę. A wejrzenie to nie było takiem jak pomiędzy panem a sługą, pomiędzy dobroczyńcą a obdarowanym; nie, to było wejrzenie po prostu dwóch spotykających się wspólników zbrodni lub tajemnicy.
— I czegoż chcesz Ciarkowski? — wyrzekł w końcu hrabia niepewnym głosem.
— Panie hrabio — odparł zagadniony — przyszedłem tutaj upomnieć się o wyrządzoną mi krzywdę.
— Ja nie wyrządziłem ci żadnej krzywdy — przerwał hrabia z żywością; a w razie — dodał z pewnem wahaniem — gdyby wynagrodzenie jakie odebrałeś, zdawało ci się zbyt małe...
— Ja nie mówię o tem wcale — przerwał kamerdyner machając ręką, jak gdyby był z równym sobie.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/141
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.