Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kie wyrazy; głos zamarł mi w piersi. Ale on nie zmieszany wcale powstał także, i wyrzekł łagodnie.
— Panie Kiljanie, byłem przyjacielem twojego ojca.
Te wyrazy uspokoiły mnie cudem, gniew mój stopił się w żal; podniosłem wzrok na portret zmarłego, który zdawał się spoglądać na mnie ze ściany smutnemi oczyma, i wyrzekłem to jedno słowo skargi: „Mój Ojcze“ — jak gdyby on mógł odpowiedzieć mi i obronić mnie.
Prawnik patrzał na mnie z prawdziwem wzruszeniem.
— Panie Kiljanie — zawołał chwytając rękę moją — wszak widzisz, że przychodzę tutaj w imieniu prawa. Dla mnie, jesteś i być musisz zawsze synem Juljusza Horeckiego; ale na miłość Boską powiedz mi, czy nie posiadasz aktu ślubnego rodziców, własnej metryki, lub wskazówki przynajmniej gdzie i kiedy ożenił się twój ojciec?
— To wszystko znajdować się musi w papierach jego.
Prawnik milczał czas jakiś; w głowie jego widać rodziły się domysły i podejrzenia, bo odparł cicho obzierając się wkoło, jakby się lękał ścian co nas otaczały.
— W papierach tych nie znaleziono nic, nic wcale.