Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niż to wszystko, stałem się Parjasem społeczeństwa, przestałem mieć rodzinę, nazwisko i dach nad głową — jeślim go zawdzięczać nie chciał litości ludzkiej, lub okupywać podłością.
Powróciłem do domu machinalnie. Dotąd nie wiem jak i kiedy znalazłem się znowu w pałacu. Słudzy wszyscy przybrani w żałobną liberję, zapomnieli powstać gdym przechodził; nie byłem w stanie zważać na to. Serce moje przepełnione, wezbrane, potrzebowało współczucia lub samotności przynajmniej. Znalazłem ją w apartamencie moim. Ani stryj ani nikt z rodziny nie przyszedł podzielić rozpacz moją; jam ich też nie szukał.
Nad wieczorem dopiero, zastukano do drzwi moich, i niemeldowany wcale wszedł prawnik zajmujący się interesami ojca mego. Znałem go zdaleka, wiedziałem że prawość jego powszechnie cenioną była. Wszedł, i popatrzył chwilę na twarz moją bladą i znękaną, z głębokim smutkiem; a potem, jakby pchnięty mimowolnym uczuciem, wyciągnął rękę, i ścisnął dłoń moją szczerze, gwałtownie. Byłato dla mnie pierwsza oznaka współczucia; serce moje zmiękło, i gotów byłem rzucić się jak dziecko na piersi tego obcego człowieka, który przecie okazał mi twarz ludzką i ludzkie uczucie.
Wyraźnie miał on coś do powiedzenia mi, bo stosunki nasze nie były dość poufałe, by upoważniały go do prostych odwiedzin. Chociaż mało obe-