Strona:PL Wacława Potockiego Moralia T1.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale o miejsce, wyżej że kogo posadzą
Na godzinę, czy na dwie, czemuż się wżdy wadzą,
Choć go gospodarzowi, który obiad sprawia,
Każdy, szedszy do domu, na ławie zostawia?
Więc ich nie podle siebie, nie rzędem, nie cugiem:
Dla urazy niech jeden usiędzie na drugiem.
Najpierwej urzędnicy nie chcą głupi wiedzieć,
Że nie miejsce człeka, gdzie trafi się mu siedzieć,
Ale człowiek czci miejsce; tanio się znać ceni,
Kto dla honoru nosi przywilej w kieszeni.
Tego wyperswadować ani może sobie,
Że przywilej, nie człeka, w jego czczą osobie.
Gdzieżby też to przybyło do głowy oleju,
Nie żalby i najdrożej płacić przywileju,
W uściech słów, w sercu cnoty: dość, że król podpisze,
I da leda błaznowi okazyą pysze.
Trudno ma król wszytkich znać, ale winien chłystek,
Że o taki, niegodnym bywszy czując, stara listek.
Lepiej być błaznem doma: w ciżbie każdy minie;
Dopiero się wyznacza złodziej na drabinie.
Niejeden się kupiec Szot wyda przywilejem,
Mogszy ujść za szlachcica, podobnym złodziejem.
Nie czczę gówna, z daleka obchodząc go w drodze,
Lecz żebym nie pomazał bóta niem na nodze,
I Chrystus ci poczciwszych gości czci prymatem,
Ale nie przywilejem: nauką i latem;
Bo u żydów, za czasów co się dzieje naszych,
Nie bywało skarbników, burgrabiów, podczaszych,
Co dziś. Gorsza, że chłopi, o czym wszyscy wiedzą,
Starą szlachtę do stołu, do głosu uprzedzą.