Strona:PL W klatce.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

praszając ulicę, że śmié po niéj stąpać, przyciska się do muru i drży cały, tuląc ręce w łachmany sukmanki. Mnóztwo ludzi go mija, a on, wyciągając niekiedy dłoń, woła jękliwym głosem:
— Wielmożny panie! piękna pani! dajcie grosik na chléb!
Precz z drogi, nędzne dziecię! Czy nie widzisz, że panowie i panie winszują sobie uroczystości Nowego roku? Jak śmiesz przeszkadzać im w tém zatrudnieniu? Choćbyś tu stał do dnia sądnego, tobie nikt nie powinszuje twoich łachmanów i twego głodu, a jednak tobie-to właśnie i tobie podobnym najbardziéj-by należało winszować, że o rok jeden skróciła się nędzna wasza po téj ziemi wędrówka.
W dużym domu, stojącym na jednéj z szerszych ulic Warszawy, w niewielkim ale pełnym smaku salonie, przechadza się piękna kobieta. Suknia jéj długa, jedwabna, z lekkim szelestem sunie się za nią po kobiercu, pokrywającym posadzkę. Głowę schyliła nieco w zamyśleniu, czy może pod ciężarem grubych, ciemno-kasztanowatych warkoczy, które otaczają jéj czoło i w misternych zakrętach opływają szyję i ramiona, lśniąc wplecionym w nie sznurem dużych, białych pereł. Przed bramą jéj od kilku godzin stawały ciągle powozy, przyjęła już dnia tego mnóztwo wizyt, dowiedziała się, że wszyscy jéj znajomi serdecznie się cieszą, iż o rok jeden została starszą, wzajemnie tego samego szczęścia winszowała innym, a teraz, gdy