Strona:PL W klatce.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Dolewska z uszanowaniem pocałowała przybyłego w ramię, mówiąc:
— Ksiądz proboszcz w naszéj chatce, więc i błogosławieństwo Bozkie tu z nim wstępuje.
Lucyan w obu dłoniach ściskał rękę księdza, witając go uprzejmemi słowy; ale panna Zuzanna przemocą odebrała tę rękę i ustami zawiesiła się na niéj. Pani Owsicka pochwyciła drugą rękę księdza i podobnież składała na niéj głośne całusy.
— Dobry wieczór, dobry wieczór — mówił ksiądz, uśmiechając się i usiłując wydobyć rękę z uścisków pobożnych niewiast. Ale nie było to rzeczą łatwą.
— Ojcze Stanisławie! proboszczuniu! święty, kochany ojczulku! — szeptały one i całowały w najlepsze.
I Bóg sam wié tylko, jak długo trwała-by ta scena, śród któréj Lucyan patrzył na proboszcza, jak na rozkrzyżowanego męczennika, gdyby nie tryumfalny wjazd Marysi z samowarem, wjazd na ogromnym kocie, który we drzwiach samych wymknął się z piskiem i burczeniem z pomiędzy bosych nóg dziewczyny.
— Psik Burczyk! — wołała pani Dolewska, starając się wypędzić kota. — Pocoś go tu wpuściła, Marysiu? A mówiłam ci już sto razy, żebyś kota nie wpuszczała! psik Burczyk!
Ale z Burczykiem niełatwa była sprawa, wiedział on bowiem z wielokrotnego doświadczenia, co zna-