Strona:PL W klatce.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nakłonić do tego żony, żeby codzień izby wymiatała, otwiérała okna na kilka minut i zmieniała ubranie choréj matce i małym dzieciom.
— Ny, Sure! Czy słyszysz, co wielmożny pan doktor gada? — odezwał się ryży żydek, patrząc na żonę. — Idź wymiatać stancyą, zaraz!
— Bądźcie zdrowi, moi kochani — z łagodną życzliwością rzekł Lucyan, podnosząc rękę do futrzanéj czapki. — Nie gniewajcie się na mnie za moje przestrogi, ale widzicie, ja wam dla waszego dobra radzę.
— Aj waj! co to wielmożny pan doktor gada — zawołał żyd, chwytając się za ryże pejsy — my za pana doktora co Sobota modlim się w szkole, za to, że od tego czasu, jak pan doktor przyjechał, połowa ludzi choruje co dawniéj. Daj Boże panu sto lat życia!
— Dziękuję, dziękuję — z uśmiechem odrzekł Lucyan. — Jutro znowu do was przyjdę.
Żyd pokłonił się i zniknął w nizkiém wnętrzu chaty, a po chwili z mieszkania Chaima wyjeżdżała kupa wymiecionego śmiecia i rozlegał się krzyk broniących się od czesania i mycia żydziaków.
Lucyan przebył wszerz szeroką ulicę, w środku któréj stały mętne kałuże roztopionego śniegu, i wszedł do innego domku. Po chwili wychodził zeń w towarzystwie jakiéjś mieszczanki, która z czerwoną chustką na głowie, z wrzecionem w ogorzałéj ręce, żegnała „wielmożnego doktora“ nizkiemi pokłonami