Strona:PL W klatce.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a z tego wszystkiego wyszedłem, jak widzisz, zdrów i cały, i gotów znowu jak motyl leciéć w płomień. Ale z tobą inaczéj być musi.
— Zkąd to wnosisz?...
Primo ztąd, żeś dotąd nigdy nie kochał, a wybuch materyi palnych, im dłużéj wstrzymywany, tém silniejszy; secundo, że ci z oczu Werter patrzy; tertio, że, siedząc tam w swojéj mieścinie, zakochasz się z rozpaczy, a wierz mi, że niéma straszniejszéj miłości, jak ta, któréj się człowiek uchwyci, wedle poetów, jak deski zbawienia, a według energicznego wyrażenia ludu, jak pijany płotu.
— A wola i rozum od czego?
— A namiętności i młodość od czego?
— W imię zdrowego rozsądku, odejdź ode mnie, szatanie, z dyabelską mową twoich przepowiedni! — zaśmiał się wesoło Lucyan. — Szkoda, że niéma tu wody święconéj, abym cię mógł odżegnać.
— A może jeszcze i wierzby święconéj, co? to śliczna perspektywa. Ale wolę nie czekać, abyś mię jak złego ducha ztąd wypędził i sam umknę. Mam wiele do załatwienia na mieście, a około wieczoru przyjdę po ciebie i pójdziemy razem do Teatru Wielkiego; dają dziś Trubadura. Do zobaczenia, stoiku, medyku, filozofie, a nadewszystko przyjacielu!...
Kiedy zamknęły się drzwi za Cypryanem, Lucyan usiadł przy stole i zaczął pisać list, na którego początku były słowa: „Moja droga matko!”