Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 205 —



Był maszynistą, inspicjentem, afiszerem, zamiataczem, statystą i Bóg wie czem już nie był. W towarzystwie, do którego składu należał, spełniał wszystkie funkcje — a gdyby było potrzeba, mógł nawet „pokazywać bogów“, t. j. przedstawiać nieme lub kilkuwyrazowe role. Był najniezbędniejszym rekwizytem towarzystwa.
— Franek, zmianę! Franek, potrzeba laski na scenę! Franek, po jakich ja słowach wychodzę? Franek, dzwonić, Franek, do kurtyny! — To „Franek“, „Franek“ — na wszystkie tempa wywoływane i wszystkiemi rodzajami głosów — rozbrzmiewało zawsze podczas spektaklu po scenie, kulisach i garderobie małego prowincjonalnego teatru. A on, mały, suchy, z twarzą pergaminową, długą a płaską, bez wyrazu, pomiętą — z twarzą głodomora, o tonie brudnym, popryszczonym wyrzutami — kościach policzkowych dziwnie zapadniętych, o czole niskiem, cofniętem przy skroniach wtył, poplamionem żółtemi plamami, zaczerwienionem zawsze. Ubrany w jasne palto wypełzłe i zniszczone — w sztylpach lakierowanych, imitujących długie buty — zawsze w jakiejś żokiejce na głowie, biegał bez odpoczynku od aktora, któremu pomagał robić brzuch z poduszki, do dyrektora, który napół ubrany, wyglądał przez otwór w kur-