Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krąg ław amfiteatru od pustej, żółcącej się areny, aż po wąski skraj dachu, mrowił się ludźmi i falował.
Muzyka umilkła, ale szmer głosów rozdrgany i sypki, niby szum morza, falował i wichrzył się nieustannie, niekiedy staczał się z górnych ław wrzącą kaskadą, to wybuchał wgórę miotem huraganu, a chwilami był tylko trzepotem wachlarzy, poruszających się we wszystkich rękach.
Upał był jeszcze niemiłosierny.
Ale już chwilami przez mury chlustały fale chłodu wraz z krótkiemi grzmotami oceanu, walącego o skały.
Tylko wachlarze pracowały z jednaką zawziętością, jakby nieprzeliczone stado ptactwa opadło na amfiteatr i, trzepiąc tysiącami skrzydeł, szamotało się gwałtownie, przysłaniając wszystkich pierzastą chmurą barw.
Nie można dojrzeć nikogo, wszystko się migoce w blaskach słońca i oddaleniu, mieni, drga i faluje, że tylko w najbliższych lożach wykwitają nieco wyraźniej jakieś cudowne głowy Hiszpanek, jakieś oczy otchłanne, jakieś dumne usta się purpurzą, jakieś orle twarze o posępnym wdzięku wychylają się na mgnienie z poza wachlarzy.
Naraz głuchy ryk wydarł się z podziemi z taką siłą, że cyrk oniemiał, a za tym długim i żałosnym krzykiem byka popłynął w ciszy słaby śpiew modlitw z kaplicy niedalekiej.