Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak podniosła delikatność jej bladej twarzy, że patrzył na nią ze zdumieniem.
— Ależ w tej sukni jest pani cudownie.
— To nie w sukni, ale że pan przyszedł… Już używałam pańskich perfum, niech pan powącha jakie!…
Nadstawiła mu gors zlany wonnościami, nachylił się i długo całował. Ale ogólnie czuli się dziwnie dzisiaj skrępowani i onieśmieleni. Siedzieli zdaleka od siebie, to rumienili się oboje i uciekali z oczami, bo równocześnie przypominali sobie wieczór wczorajszy. Nie wiedzieli oboje, co mówią ze sobą… Tam, w restauracji, Zośka była śmielsza, przyzwyczaiła się do „gości”, umiała z nimi mówić, śmiać się i prowadzić ten specjalny, restauracyjny flirt, ale teraz, teraz… ten elegancki, wykwintny, młody chłopak, o takiej cudnej twarzy, onieśmielał ją, onieśmielała ją jego prostota, jego szlachetność, jego maniery, wszystko, bo był tak różnym, tak zupełnie innym od „gości” zwykłych, a wydał się jej tak obcym i dalekim, że zabolało ją serce ze zgryzoty.
— Nie, to nie może być, żeby to on ją kochał, on, nie… — myślała ciężko i bezwiednie, cichutko szepnęła:
— Stachu! Stachu mój!
— Zośka! — odpowiedział również cicho i szybko ją pocałował w usta.
— Tak, to ty… to ty… — ożywiła się i ogromnie poweselała.