Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciążyły ku sobie. Zauważyła tę jego walkę i spoglądała nań z jakąś dziwną czułością i dumą.
— Pan nie taki facet jak wszystkie!
Wychyliła się przez okno i urwała cały pęk jaśminów.
— Niech pachnie, będzie nam jeszcze lepiej.
— Dlaczego ja pani nie znałem dawniej? Nie wiem, żal mi tylko, że tyle lat żyłem i nie znałem pani…
— Prawda, czemu się nie znamy dawniej! Prawda!… — szeptała, przyciskając jaśminy do ust zgorączkowanych, oparła głowę na tył kanapy, zamknęła oczy i tak długo leżała bez ruchu i bez słowa. Czasem otwierała oczy i, spotkawszy jego gorące, namiętne spojrzenie, uśmiechała się słodko.
— Stachu! Stachu! — skandowała cicho, z lubością.
— Znam panią już cały rok, cały rok! Pamiętam dobrze ten dzień poznania pani, było tak samo, jak dzisiaj, w czerwcu, byliśmy tutaj całą gromadą…
— Miał pan taki biały mundur, pamiętam.
— A pani była w jedwabnej czarnej sukni.
— Nie, nie mam jedwabnej sukni. Gdybym tylko chciała… ale nie mam. — Zapaliła papierosa, pociągnęła kilka razy i włożyła mu do ust.
— Niech pan Stach pali! Pan jest medykiem?
— Tak, tak.
— To pan kraje trupy! — Wzdrygnęła się nerwowo.