Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pani odpocznie trochę… — prosił cicho.
— Nie, nie można, jutro mam odpoczynek.
— Ma pani dzień wolny, co?
— Cały dzień, aż nie wiem, co z nim zrobię…
— Pomogę pani!
— Hej! panno, piwo! — krzyknął ktoś, więc pobiegła.
A on pozostał przy nietkniętem piwie, gonił ją wzrokiem, ale zapadał w jakieś głębokie odrętwienie, w dziwny spokój, płynący z nerwowego wyczerpania.
Restauracja wrzała krzykami i muzyką, a z całej wyspy, ze wszystkich stron, dolatywały głosy śpiewów, muzyk, katarynek, krzyków, parowce co pewien czas darły świstami powietrze, widział ich czarne, postrzępione dymy na tle czystego, bezchmurnego nieba. Wzgórza warszawskie, obsiadłe szeregami domów, wież, dachów, lśniących kopuł i ogrodów, majaczyły blado w rozprażonem, upalnem powietrzu. Drzewa stały bez ruchu, piły słońce i ten kurz szalony, który bił z dróg i z placów i zacieniał kępę, niby mgła. Upał się kończył, bo słońce już zsuwało się za Pragę i świeciło skośnie, ale natomiast podnosił się „pod Dębem” coraz większy gwar i krzyk. Spocone „bawarki”, garsoni w brudnych koszulach i poplamionych frakach biegali jak opętani wśród gości.
Naraz wdali przycichła muzyka i cała fala zmęczona, rozgrzana, przepocona, wylała się na we-