Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem, że już po wszystkiem, więc się obejrzałem na pokój. Nic zeń nie zostało. Błękitna nieskończona przestrzeń mnie otaczała. Białawe jakieś światło przesączało się zewsząd. Czułem, że mnie ogarnia ten rodzaj zdumienia silnego, który prowadzi do obłędu. Strach samotności i szaleństwa przeniknął mnie, ale to krótko trwało.
„Śnię!” — pomyślałem. Spojrzałem na siebie. Nie zobaczyłem nic. Tak, kiedy jakimś ruchem stałym mózgu chciałem podnieść rękę, nie było jej. Nie zajmowałem wcale miejsca.
Uczułem, że jestem tylko świadomością.
Poznałem, że nie widzę, nie czuję, nie słyszę, tylko wiem. Białawy obłoczek mgły to byłem ja. Ilekroć przypominałem sobie cokolwiek, to płomienie błękitne i purpurowe, niby błyskawice, wylatywały jakby z tego mojego ja.
Spokój szczęścia niezmiernego czułem w sobie. Przebiegałem jakieś światy czarodziejskie. Płynąłem w zielonym strumieniu światła. Byłem we wszechświecie. Miljardy słońc kołysały się dokoła, jakby kwiaty białe, żółte i purpurowe. Niezliczone wiry płomieni przebiegały przestrzenie. Widziałem uśmiechy gwiazd. Nie czułem nic, prócz niewypowiedzianego szczęścia. Byłem wszędzie, a nie mogłem chcieć, byłem jak rozpłynięty, przenikający, wszędzie obecny. Wtem poczułem okropny ból, jakby kto wziął duszę moją w żelazne,