żarów stygnących, pełne gwiazd gasnących i uniesień przebrzmiałych, całe w pamięci nadludzkich rozkoszy, rozpraszających się, jak mgły, całe jeszcze w dreszczu świętej ekstazy, w zdumieniu jakiegoś niepojętego cudu, który się w nich stał, radości niewypowiedzianej i całe już w cichym nieświadomym żalu i tęsknocie za tem, co już przechodziło…
Naraz rozległ się poszarpany, krótki głos dzwonu, płynący z huraganem ponuremi dźwiękami, a równocześnie do drzwi z korytarza ktoś się zaczął dobijać.
Oprzytomnieli zupełnie, nie wiedząc, co począć.
— Kto tam? — trwoga chwyciła go za gardło.
— Nie wie pan, gdzie poszła panna Mery? Szukamy jej od godziny w całym domu — wołała Bretonka.
— Co to za dzwon? Nie wiem, gdzie jest panna Mery!
— Dzwonią na trwogę w miasteczku! Jakiś statek rozbija się o brzegi, burza!…
— Burza! — powtórzyła z przerażeniem.
Ledwie ją przyciszył, ale i w niego to słowo uderzyło piorunem i rozdygotało mu serce strachem lodowatym.
Dzwon huczał coraz posępniej i trwożniej.
Wybiegli na wybrzeże.
Ocean już szalał, utopiony w nieprzeniknionej nocy, targał się w rozwściekleniu, ryczał ty-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/074
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.