Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o których dawno zapomniała i brała z nich jakieś głębokie pocieszenie pełne smutku i rozrzewnienia.

„Obmyjesz mnie, a będę nad śnieg wybielony...“

* * *

„Nie odwracaj oblicza Twego odemnie, boć będę podobnym do zstępującego do dołu...“

* * *

„Zgubisz wszystkich, którzy dręczą dusżę moją, bo-m ja jest sługa Twój...“

Powtarzała żarliwie i łzy, jak perły toczyły się po jej twarzy i jakby łączyły się ze łzami wszystkich i obmywały jej duszę z bólów i pamięci, ale te łzy później tak zaczęły ją zalewać i dusić, że podniosła się cicho i wyszła.
Na ulicy spotkała Władka, biegnącego z pośpiechem i z trwogą; chciał się jej zapytać, ale poszła, nie spojrzawszy nawet na niego.
Nie czuła prawie nic, oprócz śmiertelnego zmęczenia.
Wstąpiła do oświetlonego kościoła świętej Anny na Krakowskiem Przedmieściu, usiadła w ławce i siedziała. Patrzyła na oświetlony ołtarz, na tłum ludzi klęczących, słyszała poważny głos organu, śpiew jakiś szeroki; widziała, że na nią patrzą ze ścian i z ołtarzy