Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

notonnego głosu w tej ciszy, jaka panowała w mieszkaniu. Podniosła się do wyjścia.
— Niech paniusia zajdzie tu do mnie czasami, moja droga, będę bardzo rada.
Pożegnała ją serdecznie i jeszcze wychyliła się lufcikiem, patrząc za Janką z jakimś dyplomatycznym uśmiechem.
Niedzielska umyślnie po kolei zapraszała do siebie wszystkie ładniejsze kobiety z teatru i opowiadała im o małżeństwie Władeczka, żeby im z głów wybijać jakie zamysły na niego.
Janka przed bramą spotkała się z Władkiem, który aż krzyknął z zdziwienia.
— Pewnie pani była u matki! — zawołał, nie witając się.
— Przecież w tem niema nie złego — odpowiedziała, uśmiechając się z jego pomieszania.
— Jak Boga kocham, ta stara waryatka kompromituje mnie tylko. Pewnie opowiadała o mojem małżeństwie, jaki ja jestem hultaj, no i t. d. Śmieszne dzieciństwo. Ja panią bardzo przepraszam...
— Wcale mnie to nie gniewało.
— Tylko śmieszyło, wiem, bo to przecież idyotyczne... Cały teatr śmieje się ze mnie, bo już tutaj były wszystkie panie.
— Jest w tem trochę dziwactwa, ale to dziwactwo pochodzi z miłości... matka kocha pana.
— Już mi ta miłość kością w gardle stoi! — odparł kwaśno i chciał coś więcej jeszcze mówić, ale Janka skinęła mu głową w milczeniu i poszła.