Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za akcyą sztuki tak uważnie, że później mogła ją sobie najdokładniej rozsnuwać w myśli i nieraz po powrocie z teatru, zapalała świece, stawała przed wielkiem zwierciadłem, które jej kazała wstawić M-me Anna i powtarzała widzianą grę. śledząc uważnie każde drgnienie twarzy, próbując najrozmaitszych póz, ale rzadko kiedy była z tego zadowoloną.
Sztuki, jakie widziała, nie porywały jej wcale; czuła się wobec nich zimną i znudzoną. Nie rozgrzewały jej mieszczańskie dramaty, wieczne konflikty sercowo-obyczajowe, flirt, jaki przeważnie uprawiali autorowie. Powtarzała ich frazesy chłodno i w połowie sceny przestawała i szła spać. Były dla niej za małe wszystkie te sztuki współczesnego repertuaru.
Nikt o tem nie wiedział, bo nie lubiła zwierzeń i nie miała przyjaciółki pomiędzy koleżankami, z któremi żyła na stopie pewnej wyniosłości. Pisywała im listy, słuchała cierpliwie wiecznych zwierzeń i tajemnic, ale sama się nie odsłaniała. Czuła się nieomal tak samotną, jak w Bukowcu, zdawało się jej, że ten gąszcz ludzki, jaki ją otaczał, był dalszym, więcej obcym, niż tamte buki i sosny.
Mówiła Cabińskiemu o rolę przy obsadzie jakiejś nowej sztuki.
Zbył ją niczem.
— Myślimy o pani, ale pierwej musi się pani obznajmić ze sceną... Będziemy grali jaki melodramat, albo sztukę ludową, to pani dostanie większą rolę...
Tymczasem grywali tylko operetki, bo zapełniały teatr.