Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szuka pogubionych kurcząt... Brzezińska, jak długie C zadumana, a Glasowa niby cielę w tęczy; skąd ona u licha tyle barw wsadziła na siebie?
— Jesteś pan nieubłaganym szydercą!
— Wolno mnie dyrektorowej ubłagać: przyśpieszyć kolacyę...
Zamilkł.
Dyrektorowa opowiadała ze szczegółami o nowej hecy, jaką Majkowska urządziła Topolskiemu.
Kotlicki, słuchając tego, marszczył się niecierpliwie, bo nie lubił plotek i bliżej żył z Topolskim.
— Szkoda, że niema prawa zmuszania was, panie, do przekłuwania zamiast uszów — języków; byłoby to wielce dobroczynne prawo dla świata — powiedział złośliwie, zakrywając się obłokiem dymu i obserwując Jankę, spacerującą wciąż z Majkowską.
Obie były rozpromienione, bo obie czuły się zadowolone z tego, że wszyscy patrzą na nie. Janka miała jakiś wyraz wesela w dużych oczach, a karminowe jej usta śmiały się z taką swobodą i wdziękiem, odsłaniając pyszne zęby, że Kotlicki mrużył oczy z zadowolenia. Pochyliła głowę naiwnie i tak prosto patrzyła w Majkowską, że widać było dość wyraźnie ton nieufnej ciekawości w jej twarzy. Czasami tylko przemykał się jakiś wyraz twardy i zacięty w kątach ust i w spojrzeniu; wtedy palce jej bezwiednie i nerwowo miażdżyły główki chabrów u gorsu przypiętych. Przechodziło to błyskawicznie, ale nie uchodziło uwagi Kotlickiego.
Władek rozmawiał coś dłużej ze swoją matką i także śledził wzrokiem Jankę. Imponowała mu swoją