Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O, nie, niechże Bóg broni!... to taka sobie luźna uwaga. Jak się masz, Piesiu!
— Zdrowo, najedzono i nudnie — odpowiedział wysoki aktor o ładnej, myślącej twarzy, wyciągając rękę i witając się z dyrektorową.
— Palisz egipskie papierosy, co?
— Mogę, jak mecenas dasz — odpowiedział chłodno.
— Piesiowa zdrowa i zazdrosna zawsze... co?... — pytał mecenas, podając papierosa.
— To tak, jak mecenas zawsze w humorze: i to choroba i tamto niezdrowie.
— Uważasz humor za chorobę, co? — pytał ciekawie.
— Ja uważam, że człowiek normalny powinien być przedewszystkiem obojętnym, zimnym i nie dbać o nic, powinien zostać spokojnym wewnętrznie.
— Dawno jeździsz na tym koniku?
— Prawdę późno się zwykle poznaje.
— Zostaniesz przy tej prawdzie długo?
— Może na zawsze, jeśli nie znajdę czegoś lepszego.
— Pieś, na scenę!
Aktor wstał sztywno i spokojnym, automatycznym krokiem poszedł za kulisy.
— Ciekawy, bardzo ciekawy człowiek! — szepnął mecenas.
— Tylko nudny porządnie z temi wiecznie szukanemi prawdami, ideałami i inną głupią galanteryą! — zawołał młody aktor, ubrany jak lalka, w jasny garnitur, koszulę w różowe paski i w żółte cielęce pantofle.