Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

towej paszy na zimę. Wiedziałeś o tem, a wywiodłeś nas i zaprzedałeś śmierci.
— Chcecie wrócić do jarzma, niewoli i batów! — Zawył przesmutnie.
— Chcemy żyć! — Buchnęły w niebo tysiączne głosy — Chcemy żyć!
Zaskowyczała wilczyca, broniąca się rozpaczliwie przeciwko ryjom i psim kłom, skoczył jej na pomoc, lecz, zanim dobiegł, otoczył go las strasznych rogów.
— Śmierć tyranowi! Śmierć zdrajcy! Śmierć mordercy!
Przysiadł i, powlókłszy dokoła ślepiami bez trwogi, zawył po raz ostatni.

Po chwili, nad brzegiem modrych wód, w rozchwianych i przesłonecznionych cieniach palm, znaczyła się jeno wielka, krwawa plama.
W dzikiej zajadłości, literalnie roznieśli go na kopytach.

Triumfujące ryki rozgłaszały światu śmierć tyrana i odzyskaną wolność!

I oswobodzone od chimer stada jęły się wałęsać po pustyniach w niestrudzonem poszukiwaniu człowieka. Nie wiedziały nawet gdzie go znaleźć, więc szły gdzie nęciła lepsza pasza i ponosiły oczy. I do ojczyzny pragnęły powrócić. Ale kto z nich mógł pamiętać,