Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

darł pazurami ziemię, nie przemógł jednak tych przypomnień, dźwigających się coraz wyraziściej i tłumniej z nor mózgu. Gdzież są te nieprzeliczone rzesze? Całe szlaki, całe nieskończone szlaki, wymoszczone ich gnatami, zamigotały straszliwą wstęgą. I wielu z nich dosięgnie tej ziemi obiecanej? Niezmierny ciężar zwalił się na niego. Żałość darła mu serce i zarazem coś jakby czucie odpowiedzialności dawało znać o sobie falą szarpiącego bólu. Zawierzył żórawiom; obłąkały go ich górne, czarodziejskie opowieści. Żali to nie cudowne jeno baśnie? Żali może być na świecie takie szczęście? Młoty zdawały się bić w jego czaszkę coraz potężniejszemi ciosami. A jeśli to nieprawda, więc kłamstwem byłyby wszystkie jego wzniosłe hasła i obietnice, któremi zbuntował nieprzeliczone rzesze. Majakiem te ziemie obiecane, złudzeniem. I co się stanie, jeśli tam, gdzie ich wkońcu zawiedzie… Nie, nie, zawył w nim instynkt samozachowawczy. Musi tak być, jak wierzył, jak śpiewały żórawiane pieśnie, jak tego dusza pożądała. I na zbawienie wywiódł te tłumy a nie na zatratę. Ciężka jest ta wędrówka, cierpią i giną, lecz przecież mają niegorzej, niźli mieli w człowieczej niewoli. Skruszył im kajdany i wywiódł na wolność! Poszli za nim dobrowolnie, nie przymuszał. Skarżą się, przeklinają go za swoje cierpienia. Trzeba cierpieniem płacić za wszystko. Nauczą się żyć. Bólem zdobyte szczęście nie zawiedzie. Tyle dzikich gromad istnieje i nie zamieniłyby swojej wolności na ludzką opiekę. Niesprawiedliwości wydali wojnę i muszą zwyciężyć. Są jeszcze ślepi, ale przejrzą dopiero tam, za górami, na tych