Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

intencję swarliwe akademje pełne gdakań, gulgotań, pisków i wrzawy. A nawet jedna z kokoszek, ośmielona łaskawością Kruczka, zakwaterowała się ze swoim drobiazgiem przy Rexie, krzekorząc mu nieustannie o zaletach swoich dzieci. Tylko pawie, dumne jak zawsze, trzymały się zdaleka i wzgardliwie, a wrony również wedle wrodzonego zwyczaju obserwowały z dachów budę, cierpliwie wyczekując — na wszelki wypadek.
Nie doczekały się jednak, bowiem Rex zdrowiał, tylko, że codzień był jakiś chmurniejszy i bardziej w sobie zamknięty. Przytłaczały go jakieś rozważania, dziwne czucia i zwidzenia. Zaczynał patrzeć na świat z głębin swojej nędzy i sieroctwa. Dawniej, nie troszczył się tem, co się działo poza dworem: czuł jak jego pan, i prawie po ludzku odnosił się do wszelkiego stworzenia.
Istniały, żeby je dusić, pędzać, zabawiać się niemi. Stosownie do pańskiego rozkazu. Przegradzała go od nich niezgłębiona przepaść prawie ludzkiego bytowania. Wypędzono go ze dworu i zepchnięto na dno niedoli. Coraz potężniej odczuwał swoją krzywdę. To była niezagojona rana, przez którą sączyło się do serca pragnienie dzikiej pomsty na człowieku. W takich chwilach byłby rozrywał kłami nawet ich szczenięta, za któremi niegdyś przepadał, i z rozkoszą żłopał ich krew gorącą. I w te długie noce choroby, w te jeszcze dłuższe, bezsenne dnie, rozważał jak ich dosięgnąć swoją zemstą.
I tak się zapamiętywał w nienawiści, że wszystko, co mu zaśmierdziało człowiekiem, budziło w nim niewypowiedzianą obmierzłość i zarazem coraz większą zgrozę. Bowiem w tych rozważaniach jawiła mu się ca-