Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —

I zaraz ukazał się ten głośny Witów, stary zameczek, zbudowany na sposób dawnych włoskich zamków, z wieżą czworokątną dwupiętrową, zakończoną wysmukłemi blankami, z tarasami, balkonami kamiennemi i żelaznemi, z oknami okratowanemi, ze strzelnicami długiemi, z rzędami wąskich okien, z murami zrudziałemi, po których pięły się pędy dzikiego wina aż do wysokości strzelnic i blanków. Zameczek był zbudowany na wysepce, oblanej szerokim pasem wody, rozpalonej do czerwoności zorzami zachodu. Wyniosłe jodły otaczały go wieńcem i kładły na wodę i na brzeg przeciwległy długie cienie.
— Ależ to zamek z legend! Cudowny! — wykrzyknęła Janka, oczarowana, i dosyć długo stała, przypatrując się z rozkoszą.
Przez olbrzymią sień, mogącą pomieścić ze sto osób, ozdobioną głowami jeleni, łosiów, dzików, zawieszoną bronią i skórami dzikich zwierząt, weszły w głąb domu.
Jakaś klasztorna surowość wiała od wszystkiego i mroziła. Wszystkie pokoje były sklepione, o rzadkich oknach, zastawione ciężkiemi meblami starożytnemi, o ciemnych ścianach, robiły wrażenie kaplic w gotyckich katedrach.
Janka szła z pewną obawą za Jadwigą, która, z wyciągniętemi rękami dotykając sprzętów i ścian, rozpoznawała drogę i zaprowadziła ją do pokoju, w którym kiedyś Andrzej powiedział, że nie ma już narzeczonej.