Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 239 —

— Pani Janina! Ależ zrobiła mi pani ogromnie dobrą niespodziankę.
— Szczęśliwiem trafiła, bo na jakąś uroczystość.
— To dzieci z naszej ochrony śpiewały, odprowadziłam je, bo taki cudny czas.
— Ja dotychczas nie mogę jeszcze pozbyć się zdumienia, patrząc na to.
— Cóż panią dziwi? Wezmę panią pod rękę, bo niezbyt dobrze widzę.
— Mam powóz, to pojedziemy. Jechałam właśnie do pani.
— Przejdźmy, to tak blisko.
— Co mnie dziwi? No to, co widziałam, być może dla pani jest to rzecz naturalna, ale dla mnie zupełnie nowa i zdumiewająca.
— To brata zasługa i inicjatywa ta ochrona. Dawno państwo wrócili? — zapytała prędko, bo nie lubiła mówić o swoich czynach filantropijnych.
— Przeszło miesiąc. Wybierałam się dawno do pani, ale mąż ma tyle roboty, a potem, zanim się do tego nowego życia nieco przyzwyczaiłam...
— Czekałam dawno na panią, dawno.
— Daruje mi pani, bo już jestem.
— I nie puszczę rychło, musi mi pani odświeżyć wrażenia Włoch, bo to już trzy lata, jak tam byliśmy po raz ostatni, trzy lata, jeszcze