Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 209 —

— O, nie tak, jak w Neapolu, nie tak, jak w Palermo!
— Nie widzę różnicy, a zresztą, teraz powiem ci szczerze, że jestem szczęśliwy, czując się u siebie; nudziły mnie już Włochy w ostatku. To upiór, nie kraj żywy, to...
— Nie mówmy, dobrze?
— Dobrze, wiem przecież, że Włochy podobały ci się ogromnie; entuzjazmowałaś się przecie przy każdym zmurszałym kamieniu: no, milczę. Rozmarszcz czoło, spojrzyj na mnie.
Spojrzała, ale nie mogła ukryć pewnego żalu i goryczy.
— Powinnaś mi darować te chamskie uwagi, chociażby za ich szczerość!
— Alboż się gniewam?
— Dziękuję! ot widzisz, jedziemy już do siebie do domu; czy ciebie to nie cieszy?
— A i bardzo, bo zmęczona jestem.
— Marzyłem o tym dniu, bo przecież teraz już żyć będziemy tylko ze sobą, nie będą nas krępowali ani ludzie, ani kraj obcy, ani to hotelowe życie, którego nie cierpię, nie będą pomiędzy nami stawały arcydzieła i kłótnie o nie; tak nie cierpię tego hotelowego kraju, tego życia w oczach wszystkich, podzielonego na etapy, wyznaczone przez Cooks limited, gdzie wszystko ma cenę zgóry oznaczoną, gdzie wszystko jest posegregowane i opisane i oznaczone numerami przez Baedekera, gdzie człowiek nigdy nie może