Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 183 —

— Moja Baucis, nie falsetuj, tylko dawaj świeże jajka.
— Kiej już niema.
— Kup, ugotuj i dawaj!.. prędzej!.. — zawołał silniej, wciskając monokl, który mu ustawicznie wylatywał z oka.
Zaleska znowu napisała heljotropowy liścik i w kilkanaście minut Henio z całą ważnością połknął dwa jajka. Wypił szklankę bardzo lekkiej herbaty i, gryząc sucharek, rzekł z namaszczeniem:
— Sztuka, to męczeństwo!.. widzi pani, sucharki jadam, jak dziecko.
— Takie poświęcenie nie zostanie bez nagrody — odpowiedziała z drwiącym uśmiechem, ale nie zrozumiał ironji.
— Jakże ojciec?.. słyszałem o wszystkiem i było mi bardzo przykro, ale, droga pani, myśmy to przewidywali, niestety! przykry był w stosunkach, często niesprawiedliwy, no, ale to trudno, człowiek starej daty, rutynista...
— Kiedyż ślub pani? — przerwała mu szybko żonusia.
— W początku maja.
— A, wychodzi pani za tego... jakże się nazywa?... aha, za Grzesikiewicza, poczciwe chłopisko!... orzeł to nie jest, trochę, jakby to powiedzieć... — pstrzyknął w palce, pociągnął mankietki i wsadził monokl. — No mniejsza, ale winszuję pani szczerze szczęścia w tym związku...