Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —

Janka rzuciła się do niego, bo myślała, że powróciła mu świadomość; ale skoro go tylko dotknęła ręką, wyprostował się gwałtownie, brzask przytomności zagasł, odepchnął ją silnie i zaczął krzyczeć:
— Wynosić się! Pociąg już odszedł. Panie Mieciu, powiedz tym ludziom, że nie mają na co czekać. — Odwrócił się i poszedł w drugi koniec pokoju i stamtąd zmienionym głosem mówił: — Tak, idźcie sobie, bo jak pan naczelnik powiedział, że pociąg odszedł, to nie macie na co czekać.
Usiadł przy stole i zaczął najspokojniej przeglądać papiery.
Spojrzeli tylko na siebie i wyszli.
— Dokąd pani teraz chce jechać? — zapytał, gdy się znaleźli na ulicy.
— Pojadę odwiedzić Zaleską; prosiła mnie listownie, aby koniecznie wstąpić do niej, a później zrobię kilka sprawunków dla Stabrowskiej.
Wyznaczyła mu miejsce, gdzie się spotkać mieli i następnie iść razem kupować.
W milczeniu zaprowadził Jankę do dorożki, bo wzburzyło go wspomnienie anonimu.
„Byłeś jej kochankiem“ brzmiały mu w mózgu słowa Orłowskiego i piekły boleśnie.
Gdy zobaczył ją odjeżdżającą, przyszła mu myśl pewna. Wskoczył do drugiej dorożki i kazał wolno jechać w oddaleniu.