Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 164 —

— Ja nie zwracałam uwagi pani. Broń Boże. Mam takie zasady, jakie głoszę, a głoszę wolność indywidualną zupełną. Niech każdy robi, jak mu wygodniej i przyjemniej — mówiła prędko, rozbierając się w wielkiej sieni dworu i, przyszedłszy do salonu, wyjęła notes i pisała: — „Obowiązki! Dajcie mi spokój! Rozkosz jest moim obowiązkiem, upojenie, przyjemność, to co chcę, czego pożądam, czego mi potrzeba“. — Nie skończyła, bo przyjechał mąż i wszedł do saloniku — zaraz zaczął gorąco prosić Janki o zagranie.
— Bo chociaż żona moja nazywa mnie marnym filistrem, ale, jak pani wie, uwielbiam muzykę i po pracy jest mi ona bardzo krzepiącym odpoczynkiem.
— W tem właśnie jest filisterstwo. Nie cierpię brzdąkania, muzyką mogą się zachwycać tylko ludzie, nie umiejący myśleć. Jest to sztuka dusz płaskich i znudzonych, która je przyjemnie łaskoce, i przyjemnie zatapia w słodkiem far-niente lenistwa i bezmyślności, dlatego właśnie muzyka w tem stuleciu budzi taki szalony wpływ na masy, bo bezmyślne...
— Nie, dziecko — przerwał dosyć łagodnie Stabrowski, kręcąc młynka monoklem.
— Masz przykry sposób przeczenia, tem tyranizujesz.
— Kiedy jestem tyranem, to raz jeszcze powiem: nie! — zawołał mocno, oczy mu błysły,