Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —

spostrzegłszy pierwszą stokrotką! Blaga i dzieciństwo!.. — dokończyła drwiąco i szła dalej, strącając parasolką pierwiosnki i kłapiąc po rzadkim, wilgotnym żwirze alei za dużemi kaloszami.
— Kiedy pani jedzie do Warszawy?
— W sobotę w nocy, a raczej bardzo wcześnie w niedzielę, to jest jutro.
— Jeśliby pani zechciała mi jedną rzecz kupić...
— A owszem, cały dzień zwykle spędzam w Warszawie.
— Często pani jeździ?
— Ostatni raz byłam dwa tygodnie temu u ojca.
— Zdrowszy?
— Fizycznie zupełnie zdrowy, tylko umysłowo jak dawniej.
— Można spytać, kiedy ślub?
— W początkach maja. — Wyręczyła ją Helena, bo Janka pochyliła się nad fiołkami.
— W naszym kościele?
— Tak. Odbędzie się rano, pocichu, a po śniadaniu, jakie będzie u nas, wyjazd do Krosnowy.
— Poprawię cię, Helciu. Po śniadaniu wyjazd prosto do Włoch, to moja wina, opowiadałaś mi tyle cudów, że namówiłam pana Andrzeja, abyśmy prosto od ołtarza tam pojechali.
— Do Włoch! Co za romantyczna podróż! O, tak! to bardzo poetycznie; ręka w rękę płynąć