Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —

Wiosna! Wiosna! Wiosna!..
Bydło w oborach ryczało na ruń, na powietrze pachnące; psy biegały olśnione, nieprzytomne z radości i tarzały się razem z dziećmi przed chałupami.
Pługi migotały na czarnej, ciężkiej ziemi, niby srebrne błyskawice, a za niemi rzędami chodziły wrony, a nad niemi śpiewały skowronki hymny upojenia.
Przepotężny rytm odradzania się, poczynania, miłości, drgał i przepływał przez wszystko, co było i co czuło.
Ludzie po polach śpiewali zapatrzeni w słońce. Starcy wyłazili na przyzby i wybladłemi oczyma pili nowe życie.
Serca wzbierały dobrocią, modlitwą, dziękczynieniem!
— A, życie! życie! — wybuchnęła Janka, otwierając ramiona do tych przestrzeni, zalanych pożogą słoneczną i tętniących wiosną. Śmiała się jej dusza i drżało serce, w wielkiej radości istnienia.
Nie mówiła więcej, tylko szła aleją parku i dotykała ręką grubych pędów lilij, co wychylały się z ziemi, gładziła liljowe perełki pierwiosnków, rwała pierwsze fiołki; to szła wpatrzona wdal, oddychając głęboko zapachem brzóz, ziemi świeżo oranej, słońca; słuchała ptaków świergocących, szmeru rzeczki, głosów lecących od zabudowań gospodarczych — i nie myślała nic, obejmując ser-