Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —

dusz chorych, lub zmęczonych życiem. Cofała się od życia i spraw jego w głąb jakąś, z której cały świat i ludzie, i namiętności — wydawać się jej poczynały dosyć sobie marne i głupie, i widziała z tej głębi i siebie także, i długo patrzyła, tak długo, dobrze i jasno, aż opadły jej ręce i dusza załkała ze zgryzoty, że marnowała życie na głupstwa, że goniła majaki, że, chcąc i pożądając szczęścia, robiła wszystko, aby je sama popsuła.
— Jak mogłam! jaka ja byłam ślepa — szeptała ze smutkiem w tych chwilach poznawania. I teraz, patrząc na Wolińskiego, tak serdecznie bawiącego się z dziećmi, na Helenę, czytającą w spokoju, z tym czystym, głębokim wyrazem w twarzy człowieka, który żyje dobrze, bo spełnia obowiązki i resztę zostawia losom, myślała, że takie życie jest najwyższem dobrem, ale czuła, że takby sama żyć nie mogła, bo za wiele pamiętała innego życia.
— Jedziemy jutro do Stabrowskich? — zapytał, siadając przy stole.
— Jak chcesz, ja wolałabym przesiedzieć w domu.
— Obiecałem w twojem imieniu, że będziemy.
— Pani Stabrowska uraczy nas jakim specjałem literackim — szepnęła Janka.
— Pani jej nie lubi?
— O, przeciwnie, tylko nie mogę nie widzieć jej śmieszności. Prawda, że prócz Głogow-