Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —

wiem i nie czyham na to — zawołał podniesionym głosem.
— Jędrek! ej, Jędrek!... stul pysk, bo ci takiego figla spłatam, że pożałujesz!...
— Dam sobie radę!... — szepnął Andrzej lekceważąco, bo stary w ten sposób dawał mu uczuwać, że może cały majątek zapisać Józi.
— Jucha, chłopak!... — myślał stary, z jakąś gniewną rzewnością patrząc za odchodzącym Andrzejem i sam, pomimo, że tylko z pomocą kija i ścian chodził, poszedł na pilnowanie i pogawędkę do pokojów, w których robili stolarze i tapicerzy.
Stara także po kilka razy dziennie zaglądała do pałacu, przechodziła na palcach przez pokoje parterowe, już prawie gotowe, przyglądała się tym wspaniałościom z podziwem i dumą, gładziła jedwabie i aksamity, wzdychała, jakby z żalem za pieniędzmi, ale synowi nie mówiła nic. Wieczorami długiemi siadywała w kuchni z kołowrotkiem, albo z pierzem wpośród swoich dziewek i parobków, którzy byli na stole dworskim i niezmiernie lubiła słuchać, jak służba wychwalała jej Jędrusia, a często nie mogła się powstrzymać i opowiadała sama o Jance, o jej piękności i uczoności.
Andrzej często robił matce wymówki za to poufalenie się ze służbą i opowiadanie.
— A, mój Jędruś, a gdzieże pójdę pogadać, co?... tylko do swoich; nie bój się, oni mnie ro-