Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —

— To jest: prawidłowość i porządek, rodzina, mąż, dzieci i obowiązki. Znam to! Zaleca mi pan to, co sam od siebie odrzuca ze wstrętem. Trochę wydaje mi się to sprzecznem...
— Niech się pani nie wydaje, bo się pani źle wydaje. Odrzucam je, bo odrzucać mogę, bo tam, gdzie jałowiec może rosnąć i żyć, tam dęby schną i umierają.
— Dobrze pan rozgatunkował — szepnęła z goryczą.
— Znowu o wyraz się gniewamy, nie chodzi mi o to, tylko, że jeden człowiek może żyć sto lat rzepą pieczoną i czuć się szczęśliwym, a drugi rzepą żyćby nie mógł.
— Skądże pan wie, że akurat ja jestem jałowcem, że akurat ja jestem tym człowiekiem, który rzepą żyć może?
— Nie mówiłem tego do pani, ale ogólnie.
— Ponieważ mówiliśmy o mnie, musiałam wziąć to do siebie.
— Kobiety zawsze sprowadzają wszystko do swojego ja.
— Więc?.. — rozdrażniała się coraz głębiej.
— Więc, ja nie wiem, kto pani; ale wiem, że każdy silny człowiek bierze swój krzyż na ramiona i idzie w świat, lub kładzie się gdzieś pod płotem i zdycha, jeśli mu się tak podoba.
— A ja wychodzę zamąż!.. — szepnęła jakoś urągliwie i oczy jej rozbłysły gniewem.