Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 02.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 21 —

paznokciami. Nie poszedł do domu, tylko, namyśliwszy się, ruszył do Osieckiej, ale, przechodząc obok koni Andrzeja, stojących na podjeździe, nie mógł powstrzymać się, i uderzył z całej siły licowego pięścią w brzuch: zdawało mu się, że uderzył Grzesikiewicza. Koń porwał się zestraszony, i skoczył z powozem wbok gwałtownie; drzemiący na koźle stangret, poderwany tym ruchem, wypadł na ziemię, a konie poszły w las.
Świerkoski zniknął w lesie.
— Poczekam, chamciu! poczekam! — myślał, szczękając zębami z wściekłości, i aż przystawał, bo złość tamowała mu oddech i takim nastrojem napełniała całego, że prawie tracił przytomność. Zgarbił się i począł wyć przeciągle, aby sobie ulżyć. Amis mu wtórował tak głośno, że psy dróżnicze, przy pierwszych domkach, skomlały przeraźliwie i szczekały, a on wył wciąż, aż po lesie leciały takie echa, jakby całe stado zgłodniałych wilków wyło.
— Poczekam! Hipcio czekać umie!.. — i żeby jeszcze energiczniej wyrazić złość swoją, i miłość, i nienawiść, zaczął strzelać z rewolweru w las; strzelał, bo ten huk, zapach prochu, urwane smugi strzałów, błyskające w ciemności, sprawiały mu rozkosz, uspokajały go.
Gdy przyszedł do Zacisza, był już zupełnym panem siebie.
Zastał Osiecką w jadalnym pokoju, przy stole. Zosia nalewała herbatę, Staś siedział i, ni-