Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —

ptak, hipnotyzowany przez grzechotnika; nie miała sił się podnieść i uciec, pomimo że pragnęła to zrobić; w głowie zaczynało się jej mącić, fale krwi uderzały do mózgu, tak osłabła, że była bliską omdlenia, a jednocześnie z pewnym strachem stwierdzała swój stan, bo nigdy przedtem czegoś podobnego nie doświadczała. — Chora jestem! — myślała, rozcierając sobie skronie.
— Gdzież Henio? — zagrzmiała Osiecka.
— Mężuś? prawdopodobnie na służbie...
— Nieprawda. Tatuś śpi! — zaprzeczyła ze złośliwą radością siedząca dotąd cicho Hela.
— Tak... być może... nie uważałam — tłumaczyła się Zaleska, spoglądając błagalnie na córkę.
— Obudź go pani, to sobie małego preferka urządzimy; no, mówię małego, to małego! Pani gra w preferansa? — zapytała już spokojniej, zwracając się do Janki.
— Nie — wyszeptała z trudem, wstrząsając się nerwowo.
— Szkoda! Mój ś. p. mąż mawiał, że to jedna z najprzyjemniejszych gier; dla mnie ona jest, niestety, jedyną przyjemnością od czasu śmierci ś. p. męża; tak, jedyną biednej, samotnej wdowy przyjemnością; no tak, skoro mówię, że samotnej, biednej wdowy jedyną... przyjemnością... — powtórzyła z jakiemś łkaniem, wsparła się na stoliczku, aż zatrzeszczał, i łzy, niby wielkie krople tłuszczu, zaczęły płynąć z jej oczu niespodzianie.