Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —

pełnemi głodu, nędzy najstraszliwszej i cierpień. Przetarła ręką czoło, jakby chcąc odegnać przykre mary. Spostrzegł ten ruch Orłowski.
— Jeżeli panienkę głowa boli, to są proszki, niech się Janowa spyta!
— Nie, dziękuję, nic mi nie jest, czuję się zupełnie zdrową.
Rozrzewniła ją ta troskliwość i zdumiewała zarazem, bo po raz pierwszy jej doświadczała.
Orłowski zaczął czytać gazetę półgłosem z początku, a upewniwszy się, że ona słucha, czytał dalej już pełnym głosem, wybierając umyślnie najciekawsze rzeczy.
Była zdumiona i wdzięczna głęboko. Czuł to, bo się przysłonił gazetą, i w akcentach głosu drgało rozradowanie, modulował go, spieszczał, z usilnością wygładzał jego szorstkie brzmienia, żeby tylko jej nie razić, żeby tylko zechciała słuchać czytania jak najdłużej, bo sprawiało mu to nieznaną dotychczas radość.
Wieczór się ciągnął długo, a Janka, rozmarzona winem, ukołysana tą atmosferą pokoju, ciepła, łagodnych brzmień ojcowskiego głosu, usnęła. Spostrzegł to i natychmiast pocichu wyniósł się do swojego pokoju, zostawiając drzwi otwarte, żeby móc patrzeć na nią choćby zdaleka. Nie czytał, chociaż gazetę podnosił co chwila do oczu, bo litery mu się zmieszały i nie rozumiał, widział tylko ją. Wstrzymywał prawie oddech, bał się poruszyć na krześle, nie zapalał papierosa, żeby trzask zapałki, lub dym nie zbudziły śpiącej. Siedział i patrzył na nią z głęboką czułością, i miał szaloną